3D Sport - Wszystkie wymiary sportu
Felieton: Ekipa 3D-Busa
Czekam na pierwszy mecz Cracovii w tym sezonie. W pawilonie medialnym, stolik obok, dziennikarz Przeglądu Sportowego, ogląda na laptopie mecz Zagłębia z Slawiją Sofia.
Wiesz, że jak Zagłębie awansuje to grają z Partizanem? – mówi Olo między jednym a drugim kęsem kanapki z serem.
Co jedziemy? – odpowiadam przełykając moją bułkę z szynką.
Gdzie, do Serbii? Weź mnie nie podpuszczaj…
Dobra Serbia trochę za daleko, ale Lubin? Czemu nie…
To dobra, kto jedzie? Raz, dwa, trzy… pięć (czyli wszyscy siedzący przy stoliku)
Wiesz, że jak Zagłębie awansuje to grają z Partizanem? – mówi Olo między jednym a drugim kęsem kanapki z serem.
Co jedziemy? – odpowiadam przełykając moją bułkę z szynką.
Gdzie, do Serbii? Weź mnie nie podpuszczaj…
Dobra Serbia trochę za daleko, ale Lubin? Czemu nie…
To dobra, kto jedzie? Raz, dwa, trzy… pięć (czyli wszyscy siedzący przy stoliku)
Zagłębie wygrało! Chłopaki jedziemy!
Dobra „oblukaj” tam co i jak. Jak z akrami itd. - dostaję w poleceniu od kierownika wyprawy.
Na drugi dzień przegląd internetu, wysłanie linków do kierownika wyprawy.
Coś Ty mi wysłał? – czytam w odpowiedzi. Kebaby z Lublina? Przecież my do Lubina jedziemy!
A, kur…. Dobra zaraz coś znajdę – odpisuję.
Na drugi dzień przegląd internetu, wysłanie linków do kierownika wyprawy.
Coś Ty mi wysłał? – czytam w odpowiedzi. Kebaby z Lublina? Przecież my do Lubina jedziemy!
A, kur…. Dobra zaraz coś znajdę – odpisuję.
Skład po lekkiej modyfikacji pozostał 5 osobowy. Jak już tylko wiedziałem z kim tego dnia jadę, byłem pewien, że będzie mega fajnie. Zbiórka w miejscu które nazywamy „końcem świata”.
Ja mam to szczęście, że autobus, który jedzie na „koniec świata” startuje na Alei Przyjaźni.
Wsiadam do pustego autobus, zajmuję wygodnej miejsce, wyjmuję kanapeczkę, książkę i w drogę.
Po stadionem Cracovii dosiada się Marcin. Ilość bagaż, które ze sobą zabrał mogłaby wskazywać, że jedzie na biwak lub obóz przetrwania. Chłopak na wyjazd nie zapomniał zabrać nawet drabiny!
Na zajezdni czeka już na nas Kuba a gdy tylko zbliżamy się do „końca świata” Olo jakby wyczuł nas intuicyjnie i dzwoni z pytaniem, gdzie jesteśmy?
Już, zaraz będziemy – odpowiadam do słuchawki.
Ja mam to szczęście, że autobus, który jedzie na „koniec świata” startuje na Alei Przyjaźni.
Wsiadam do pustego autobus, zajmuję wygodnej miejsce, wyjmuję kanapeczkę, książkę i w drogę.
Po stadionem Cracovii dosiada się Marcin. Ilość bagaż, które ze sobą zabrał mogłaby wskazywać, że jedzie na biwak lub obóz przetrwania. Chłopak na wyjazd nie zapomniał zabrać nawet drabiny!
Na zajezdni czeka już na nas Kuba a gdy tylko zbliżamy się do „końca świata” Olo jakby wyczuł nas intuicyjnie i dzwoni z pytaniem, gdzie jesteśmy?
Już, zaraz będziemy – odpowiadam do słuchawki.
Wysiadka, na „końcu świata”. Nie zdążyliśmy się dobrze przywitać z Kubą, gdy podjeżdża 3D bus, pakowanie bagaży (Marcin upchał jakoś swoją drabinę) i w drogę.
To jaki jest plan dnia? – pada pytanie w samochodzie. W domyśle, każdy wiedział, że oznacza to gdzie jemy? Marcin również nie próżnował i pocztą pantoflową dostał info co można zjeść dobrego w Lubinie. Gdy okazało się, że polecane są głównie pierogi, jego kolega, który przysłał mu tą informację, nie zyskał uznania w naszych oczach (w zasadzie to w żołądkach)
W sumie jedziemy przez Legnicę – dodaje Olo.
Na co, ja wydaję radosny okrzyk, że tam jadałem i śmiało mogę polecić super kebaba.
To jaki jest plan dnia? – pada pytanie w samochodzie. W domyśle, każdy wiedział, że oznacza to gdzie jemy? Marcin również nie próżnował i pocztą pantoflową dostał info co można zjeść dobrego w Lubinie. Gdy okazało się, że polecane są głównie pierogi, jego kolega, który przysłał mu tą informację, nie zyskał uznania w naszych oczach (w zasadzie to w żołądkach)
W sumie jedziemy przez Legnicę – dodaje Olo.
Na co, ja wydaję radosny okrzyk, że tam jadałem i śmiało mogę polecić super kebaba.
Droga do Wrocławia mija nam momentalnie, głównie dzięki fantastycznej atmosferze oraz żartach z których znaczna części nie nadaje się do publikacji.
Na trasie zabieramy jeszcze Kasie i już w komplecie śmigamy na kebab do Legnicy. Miasto to wpadło nam w oko tak bardzo, że postanawiamy „rzucić wszystko i zamiast Bieszczad, przenieść się właśnie tutaj”
Na trasie zabieramy jeszcze Kasie i już w komplecie śmigamy na kebab do Legnicy. Miasto to wpadło nam w oko tak bardzo, że postanawiamy „rzucić wszystko i zamiast Bieszczad, przenieść się właśnie tutaj”
Zajmujemy stoliki w polecanym przez mnie lokalu. Już po konsumpcji moi współtowarzysze byli bardzo zadowoleni z kebabów, co sprawia mi ogromną radość. Zwłaszcza uznanie ze strony tak wykwintnego degustatora jak Marcin, który stwierdził, że kebab był bardzo dobry.
I na tym można by w sumie zakończyć tą relację, bo w zasadzie wszystko co najważniejsze zostało już w niej opisane. Potem był jeszcze jakiś mecz i powrót o 4 w nocy i gdyby nie to, że muszę zapełnić więcej niż jedną stronę nie chciałoby mi się tego opisywać…
I na tym można by w sumie zakończyć tą relację, bo w zasadzie wszystko co najważniejsze zostało już w niej opisane. Potem był jeszcze jakiś mecz i powrót o 4 w nocy i gdyby nie to, że muszę zapełnić więcej niż jedną stronę nie chciałoby mi się tego opisywać…
Okazuje się, że nasza wycieczka na kebab do Legnicy ma ciąg dalszy bo całkiem przypadkiem 20 kilometrów obok, Zagłębie będzie rywalizować z Partizanem Belgrad. Mało tego, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności na nasz skrzynki mailowe trafiły wiadomości z klubu z Lubina, że nas na ten mecz zapraszają. No jak zapraszają to odmówić nie wypada.
Po trafieniu (nie bez trudu) do budki w której bardzo miła pani dała nam plakietki z napisem FOTO, koszulki i to w takich rozmiarach, że zmieścił się w nią nawet Olo, a nawet piękne pomarańczowe smyczki, pozostało nam tylko pozostawić na parkingu 3D busa i udać się na mecz.
Okazało się, że wśród pracowników ochrony nas bus zrobił takie wrażenie, iż znalazło się dla niego miejsce nie na parkingu dla mediów, tylko wśród VIP-ów.
Po trafieniu (nie bez trudu) do budki w której bardzo miła pani dała nam plakietki z napisem FOTO, koszulki i to w takich rozmiarach, że zmieścił się w nią nawet Olo, a nawet piękne pomarańczowe smyczki, pozostało nam tylko pozostawić na parkingu 3D busa i udać się na mecz.
Okazało się, że wśród pracowników ochrony nas bus zrobił takie wrażenie, iż znalazło się dla niego miejsce nie na parkingu dla mediów, tylko wśród VIP-ów.
Widać, klub dba o tych co byli zaproszeni.
Zajmujemy wygodnie stolik w pawilonie medialnym i czekamy z niecierpliwością czy na stolikach oprócz kawy i herbaty pojawi się coś jeszcze. Po godziny, na stołach lądują owoce (bardzo smaczny deserek po obiedzie w Legnicy) znów pół godziny bawienia, się tabletami, laptopami, komórkami (zapomniałem spytać Ola, czy złapał na stadionie jakiegoś pokemona) i dochodzi 21.
Ja pierdziele, to jeszcze mecz? Może jednak wracam, co?
Znów się przebieraj w te kamizelki, rozkładaj sprzęt, pstrykaj, a tu już dawno po dobranocce, spać by pasowało…
Ja pierdziele, to jeszcze mecz? Może jednak wracam, co?
Znów się przebieraj w te kamizelki, rozkładaj sprzęt, pstrykaj, a tu już dawno po dobranocce, spać by pasowało…
No dobra koniec żartów, mecz święta rzecz.
Pierwsze kroki po wejściu na murawę kieruję w stronę sektora gości i już po 5 sekundkach podejmuję decyzje, że zostaję tam do końca meczu. Dobrze, że Marcin, fotografował to co działo się na boisku, bo pewnie byśmy nawet nie wiedzieli jaki jest wynik.
Stojąc pod sektorem Partizana zrozumiałem znaczenie słów „Zajarany na Bałkany”.
Poziom dopingu w niebo wyższy niż w Polsce, a przecież my mamy jakby nie było jedną z najlepszych scen kibicowskich na świecie. Daleko nam jednak do Serbów, jak idzie o długie melodyjne pieśni, niejednokrotnie trwające po kilka czy kilkanaście minut.
Miła niespodzianka spotkała mnie też przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Jeden z fanów Partizana, którem robiłem fotkę, zawołał mnie i w mowie Szekspira umówił się ze mną, że w zamian za oglądanie tego show mam mu wysłać zdjęcia jego kolegów.
Stojąc pod sektorem Partizana zrozumiałem znaczenie słów „Zajarany na Bałkany”.
Poziom dopingu w niebo wyższy niż w Polsce, a przecież my mamy jakby nie było jedną z najlepszych scen kibicowskich na świecie. Daleko nam jednak do Serbów, jak idzie o długie melodyjne pieśni, niejednokrotnie trwające po kilka czy kilkanaście minut.
Miła niespodzianka spotkała mnie też przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Jeden z fanów Partizana, którem robiłem fotkę, zawołał mnie i w mowie Szekspira umówił się ze mną, że w zamian za oglądanie tego show mam mu wysłać zdjęcia jego kolegów.
A potem było już tylko 90 minut głośnego śpiewania Serbów. Obracania głowy raz na murawę raz na trybuny. Gwoli ścisłości trzeba przyznać, że kibice Zagłębia również zaprezentowali się bardzo dobrze, ale, z naszej pozycji byli niesłyszalni.
Na murawie, działo się sporo i mimo bezbramkowego wyniku i robienia ciągłych piruetów, zobaczyłem parę akcji…
Normalnie to byśmy płakali, że musimy oglądać jeszcze dogrywkę, ale gdzie tam. Kibiców Partizana można by słuchać w nieskończoność. To też dodatkowe 30 minut było jak wisienka na torcie (swoją drogą nigdy nie jedliśmy jeszcze z Marcinem, żadnego tortu na wyjeździe, muszę zobaczyć kiedy ma urodziny). Dopiero konkurs jedenastek spowodował, że udałem się z aparatem fotografować to co dzieje się na placu gry.
Zagłębie wygrało, co z jednej strony bardzo nas cieszy. Bo ten klub nie robił nam, żadnych problemów z akredytacją, obsługa była bardzo miła i jakby nie było jesteśmy Polakami. Z drugiej, żal trochę Partizana. No, ale gdy awansowali to tak ich bym w następnej rundzie nie oglądał.
Koniec końców parę minut po godzinie 0:00 opuszczamy gościnny Lubin. Z drogi powrotnej pamiętam tylko postój na MC Donaldzie i głośny stek, brzydkich słów, wypowiedzianych przez naszego kierowcę, który w Wrocławiu, zamiast na Kraków wyjechał na Łódź…
Nic więcej nie zakłócało już mojego snu.
Dopiero kapralski okrzyk GROCHU WSTAWAJ!!! O 4:20 na dworcu głównym w Krakowie, dał mi do zrozumienia, że wyjazd dobiegł końca.
Potem jeszcze drzemka w autobusie, którą przerwał mi kierowca na zajezdni w Nowej Hucie, i przed 6 jestem w domu.
Nic więcej nie zakłócało już mojego snu.
Dopiero kapralski okrzyk GROCHU WSTAWAJ!!! O 4:20 na dworcu głównym w Krakowie, dał mi do zrozumienia, że wyjazd dobiegł końca.
Potem jeszcze drzemka w autobusie, którą przerwał mi kierowca na zajezdni w Nowej Hucie, i przed 6 jestem w domu.